środa, 23 października 2013

#23

Przez niewielkie okno w niewielkim pokoju pada niewielki promyk światła. On wygasa. Jego blask już nie cieszy jak kiedyś. Jego ciepło nie otula tak samo jak poprzednim razem. Urok prysł. Magia chwili wypaliła się wraz z ostatnią świeczką. Pozostały tylko wspomnienia. Obraz przeszłości, który jest jak stary projektor w mojej głowie - wyświetla tylko urywki. A może tak jest lepiej? Może czas wziąć kolejną świeczkę, otworzyć okno i nauczyć się żyć. Cieszyć się ulotnością chwil, nawet jeżeli niektórzy ludzie wypalają nam w jednej sekundzie dziurę w sercu, wbijają setki noży w plecy i kręcą nimi w lewo i w prawo by sprawić jeszcze więcej bólu. Upajają się naszym cierpieniem. Ufam losowi. Zapewne tak miało być. Zapewne nic nie dzieje się przypadkiem. Zapewne, zapewne, zapewne. Zapewne nic w życiu nie jest pewne. Ból? Dość pospolity. Łzy? Popularniejsze od mleczka do demakijażu. Uśmiech? Jego historia jest długa, dość skomplikowana. Dziś jest i chyba ze mną zostanie. Polubiłam go. Jest bo WY jesteście. Dziękuję.

piątek, 4 października 2013

#22

Ból doświadczeń sprawił, że życie nabrało wolniejszego tempa. Boję się. Jest zdecydowanie za wolno. To kolejna nieposkromiona cisza przed nadchodzącą burzą. Serce łomocze. Ciało odmawia posłuszeństwa. Nienawiść, strach, niespełnione marzenia, 10kg hipokryzji w 1g tlenu a po środku tego wszystkiego - ja. Drobna dziewczyna o zielonych oczach i ogromnych ambicjach. Dziewczyna, która już nie wierzy w przyjaźń. Dziewczyna, która traci zaufanie nawet do tlenu, który dusi ją w rzeczywistości. To chore, nie sądzisz? Żyć w świecie, który zabija. Upadać i nie wstawać. Horyzontalny eden to bajka. Im bliżej szczęścia, tym jeszcze więcej drogi do przebycia, coraz więcej noży wycelowanych prosto w plecy. Coraz więcej łez na policzkach. Coraz więcej zwątpień. Utleniam się. Zostało 20% mnie.

sobota, 27 kwietnia 2013

#21


Już nie zadaję pytań. Już nie szukam odpowiedzi. Już się nie gubię gdzieś we mgle. Pogodziłam się z porażkami, które umocniły mnie w wierze, że gdzieś tam, na końcu tej krętej drogi, po której się człapię resztkami sił, czeka na mnie spełnienie. Horyzontalny eden. Miejsce, w którym zerwę łańcuchy i uwolnię siebie. Uwolnię swoją zagubioną duszę. Pozbędę się pierwiastka zła z mojego zaśmieconego umysłu. Będę żyć. Pozwolę wiatru nieść mnie ponad wyżyny realizmu. Swoboda istnienia. Dzisiaj. Tutaj. Teraz. Widziałam strach w oczach. Widziałam łzy spływające po chudych policzkach. Ból, rozpacz, cierpienie. Żegnam. Macham na do widzenia. Właśnie rozsunęłam zasłony, by wpuścić promienie słoneczne do swojego pokoju. Za oknem jednak deszcz. Ulice mokną, a ja z uśmiechem na twarzy piszę list pożegnalny do Przeszłości. Kiedyś przyjaciel, dzisiaj wróg. Mam dosyć odwiecznej walki między tym co wiem, a tym co czuję. Biorę więc do ręki nóż i zabijam cierpienie. Unicestwiam to, co wyniszczało mnie od środka i wypalało dziurę w sercu. Wyciągam powoli każdy sztylet wbity w moje plecy. Patrzę na zabliźnione rany. Modlę się o jutro, o piękny zachód słońca, o wieczne szczęście u boku mężczyzny, który najpierw namieszał w moim życiu, a potem rozkochał w sobie, obiecując jednocześnie promienny uśmiech. Dotrzymał obietnicy. Teraz mogę spać spokojnie. Już mi nic nie grozi. Już jestem szczęśliwa. Już wyłączam pauzę i idę dalej. Dziękuję.

sobota, 16 lutego 2013

#20


Wybrałam się na długi spacer aleją wspomnień. Moje stopy delikatnie stąpają po chodnikach teraźniejszości, a ja wchłaniam jej subtelny zapach, rozkoszując się nim jak pierwszym kawałkiem najdroższej czekolady. Pamiętam jak moja samotna oraz niemal uśmiercona dusza została wystawiona na jednej z dolnych półek w ogromnym sklepie marzeń do kupienia. Z każdym dniem ubywało coraz więcej najlepszego towaru. Codziennie ktoś przychodził i sięgał do górnych półek po dusze będące w idealnym stanie, a takie jak moje, pełne niezabliźnionych ran, przepełnione cierpieniem oraz bagażem doświadczeń, nadal pozostawały na półkach i zbierały wyłącznie kurz. Moja dusza traciła na wartości. Ludzie woleli niedraśnięte, młode dusze, które tchnęliby życie w ich codzienność. Moja dusza potrafiła tylko być. Być nic nieznaczącym kawałkiem rzeczywistości. Być niewidzialnym dla ludzkiego oka cierpieniem. Być martwa jak jesienne liście na chodnikach. Przywykłam do tego. Każda upadająca kartka z kalendarza uśmiercała ją. Opadała z sił. Po dwóch latach cały asortyment sklepu został wyprzedany. Oprócz czegoś, co należało do mnie i trafiło na ogromne wysypisko marzeń, gdzie resztki mojej osoby usychały w samotności. Moją duszę dopadły zimne dreszcze, będące następstwem panicznego strachu przed samotnością. Przerażający mrok wyniszczał jej ostatnie egzystencjalne kawałki. Jej powieki opadały. Wtedy moja dusza poczuła dotyk nadziei. Dotyk otulający bezpieczeństwem. To była Jego dłoń. Chwycił mnie za rękę i zaprowadził mnie w tajemnicze miejsce. Niewielkie wzgórze, jego najwyższy szczyt. Pokazał mi horyzont, a później szepnął do ucha: "Chodźmy". Zaufałam i ruszyliśmy w daleką podróż po nieznanym. Razem odkrywaliśmy sekrety otaczającej nas rzeczywistości. Samotność się ulotniła, nie pozostawiając po sobie ani jednego śladu. Marzenia się urzeczywistniły i stały się osiągalne. Rany na moim sercu jak i duszy się zabliźniły. Rozpoczęło się życie. Aleja wspomnień w tym miejscu się kończy. Jego dłoń nadal trzyma moją. Jego dotyk rozpala szczęście w moim sercu. Idziemy wciąż naprzód, nie odwracając się za siebie. Staję na palcach i delikatnym buziakiem dziękuję Mu za najwspanialsze dwa miesiące.

wtorek, 12 lutego 2013

#19

Pomimo swojego wieku nadal drzemie we mnie syndrom małego dziecka, robiącego pierwsze, niewielkie i potwornie niepewne kroki po całkowicie nieznanej krainie. Przychodzi moment, w którym upadam i wiem, że muszę wstać - bez pomocnej dłoni lub całkowicie sama. Sam na sam z własnymi urojeniami. Jednak ku mojemu zdziwieniu wstaję silniejsza, naładowana optymizmem i wiarą w marzeniami. Poznaję powoli otaczający mnie świat. Opuszkami palców gładzę powierzchnię teraźniejszości, gdzie każdy ruch w jakąkolwiek stronę napełnia moje serce rozczarowaniem. Wyczuwam delikatną woń fikcji unoszącą się nade mną. Nie wiem gdzie jestem. Już dawno straciłam orientację w terenie. Czyżbym znowu łudziła się na szczęśliwe zakończenie? Nie. Nie pozwolę na jakiekolwiek zakończenie. Mój egzystencjalny zegar ma wybijać moje minuty życia wprost proporcjonalnie do bicia mojego serca. O wiele nie proszę. Proszę tylko o danie mi kolejnej z rzędu szansy, proszę o zaufanie i co najważniejsze - nowe życie, gdyż nie poznaję aktualnego otoczenia. Nie poznaję własnej siebie. Patrzę w lustro i widzę pustkę. Stoję wpatrzona w bezdenną przestrzeń, która powinna odzwierciedlać mnie, a odzwierciedla moją duszę. Moje ciało się regeneruje, rany stopniowo się zabliźniają, ale w duszy wciąż tkwi pewna cząsteczka wczorajszego strapienia. Wczoraj to przeszłość, o której próbuję zapomnieć. Wczoraj to ból, który chcę załagodzić. Dziś to niedraśnięte marzenia i multum nadziei. Dopadła mnie rutyna. Cierpienie, radość, cierpienie radość. Kolejna próba - kolejna porażka. Marzy mi się wolność.

sobota, 9 lutego 2013

#18

Otacza mnie mrok. Po omacku szukam jakiejkolwiek klamki, prowadzącej do wyjścia. Szukam pomocy wśród pustki. Najprawdopodobniej oczekuję niemożliwego. Prawdopodobnie jestem w pomieszczeniu bez wyjścia ewakuacyjnego. To pułapka. Błądzę w ciemnościach. Temperatura mojego ciała spada, a moje kruche ciało osuwa się na ziemię. Czuję wilgoć na swoich zimnych policzkach, będąca skutkiem spływających po nich rzewnych łez. Moje powieki opadają pod wpływem wycieńczenia. Moja dusza zasypia. Gaśnie rzeczywistość. To boli, gdy życie ulatnia się z szarej codzienności, a na jego miejsce wprasza się niechciany gość i sprowadza katastrofę w moje skromne egzystencjalne progi. Podobno miało być dobrze. Podobno każdy poranek miał kwitnąć szczęściem. Podobno życie jest piękne. Podobno ktoś kłamał, mówiąc mi o ziemskim raju. Czas mija, a wraz z nim ja ulatniam się w nieznane mi dotąd przestworza. Nadal błądzę. Tylko tym razem z zamkniętymi oczami przemierzam obcą strefę bezwzględnego realizmu, przesiąkającego moje obolałe ciało. Jestem pod ogromnym wrażeniem własnej wytrzymałości psychicznej oraz fizycznej. Tyle ciosów zadanych prosto w twarz, tyle przelanych łez, tyle bólu i cierpienia w ciągu zaledwie szesnastu lat, a ja nadal potrafię stanąć na w własnych nogach i ostatkami sił doczołgać się do mety. Potrafię boso stanąć na mokrej trawie, unieść głowę ku niebu i pozwolić deszczu obmywać mnie ze wspomnień. A dziś modlę się o odnalezienie wyjścia z tego sadystycznego ogromnego koła, opanowanego czystą grozą. Korytarz życia długi. Jedne drzwi. Jedna klamka. W zegarze powoli wybijają ostatnie minuty.





środa, 6 lutego 2013

#17


Siedząc nad bezdenną przepaścią, przywoływałam do swojej spustoszałej głowy chwile z przeszłości. Chwile, w których drażniący odór śmierci ulatniał się ze szczelin mojego realizmu i przedostawał się do moich dróg oddechowych, wyniszczając mnie od środka. Tworząc pustkę w moim sercu, rozkładając jednocześnie na cząsteczki elementarne każdy niewielki pierwiastek szczęścia. Myślałam, że to koniec. Bałam się otworzyć o wschodzie słońca powieki, gdyż każdy promień słoneczny był równoznaczny z uderzającą falą cierpienia zesłaną na moje bezbronne ciało oraz skonaną duszę. W mojej głowie kłębiły się myśli. Pochłaniał mnie wir otchłani, próbując odebrać mi wszystko co zdążyłam do tej pory zbudować własnymi rękoma. Wsysał wszystko co wpadło w jego sidła. Był bez skrupułów. Zegar wybijał kolejne minuty mojej egzystencji. Bezduszna bestia pozbawiała mnie własnej rzeczywistości. Rozrywała moje ciało, próbując odebrać mi duszę. Ostatkami sił ujrzałam oślepiające światło dobiegające ze wszystkich stron. Nastąpiła pustka. Pamiętam, że leżałam na chłodnym podłożu, czując gorzki smak łez oraz skutki próby rozprucia mojej sfery codzienności. Ktoś trzymał moją dłoń, a opuszkami palców delikatnie przejeżdżał po moim policzku, wycierając każdą spływającą po nim łzę. Nie miałam wystarczająco sił, aby otworzyć oczy. Leżałam, a po moim cieple przechodziły zimne dreszcze od chłodnego podłoża jak i od lęku przed nieznanym otoczeniem, którego nie mogłam w danej chwili dostrzec. Pomimo wszystko czułam jak otula mnie coś zupełnie nieznanego memu sercu. Poczułam przyjemne ciepło, rozgrzewające moje ciało od wewnątrz. Próbowałam po raz kolejny otworzyć oczy - na marne. Do moich uszu dobiegł cichy głos, mówiący: "Będzie dobrze". Usiłowałam raz jeszcze otworzyć oczy i ujrzeć osobę będącą obok mnie. Otaczający mnie świat był dla mnie zagadką, krzyżówką, której pomimo ogromnego wysiłku nie potrafiłam rozwiązać. Żadne hasło nie pasowało. Nastąpiła chwila ciszy. Po kilku sekundach, które były dla mnie wiecznością w ciemnej otchłani, poczułam jak ktoś składa na moich ustach pocałunek. Poczułam nowy, a jednocześnie znajomy smak. Po wielu próbach otwarcia powiek, udało mi się osiągnąć zamierzony cel. Ujrzałam Go. Jego oczy mieniły się błękitem. Tkwiła w nich cała esencja mojego szczęścia. Swoimi silnymi dłońmi podniósł mnie z ziemi i postawił na nogach. Pomógł postawić pierwszy krok. Krok ku szczęściu.

poniedziałek, 4 lutego 2013

#16

Powoli oraz bardzo subtelnie otwieram powieki, uciekając jak najdalej od wspomnień. Wraz ze wszystkimi przelanymi łzami zostawiam ból daleko za sobą, chwytam marzenia i łykam promienie słoneczne, idąc wciąż naprzód w stronę osobistej utopii. Nie oglądam się za siebie. Pozbywam się lęku przed kolejnym wschodem słońca. W ten sposób zegar wybija kolejne godziny mojego losu. Czuję pewien składnik bezradności wchodzący w reakcję z moją codziennością. Czuję jego potęgę przewyższającą moje możliwości. Czuję jak wyniszcza moje serce. Na świat przychodzi niemowlę zwątpienia. Nagle euforia spełniających marzeń przeobraża się w strach. Przerażenie posiadające moc destrukcji - zdolność do wyniszczania każdego nawet najmniejszego szczegółu mojego raju. To boli. Czyżbym po raz kolejny otworzyła bramę dla cierpienia? Czyżbym znowu zbyt szybko zaufała, powierzając klucz w niewłaściwe ręce? Staję przed lustrem i pomimo obrzydzenia oraz niemożności spojrzenia sobie prosto w oczy, biję się w twarz. Po raz kolejny pozwoliłam wrogowi wejść na teren zakazany. Znów zataczam ogromne egzystencjalne koło. Znów czuję wilgoć łez spływających po moich policzkach. Ciągle znów, znów i znów. Zaczynam powątpiewać w istnienie szczęśliwych zakończeń. A może one istnieją, a ja jestem oślepiona poprzez falę smutku, zmywającą z mojej twarzy każdy uśmiech zanim on jeszcze ujrzy światło dzienne. Moje serce rozrywa ogromny ból, kruszący je na miliony kawałków. Puzzle. Ktoś pomoże poskładać moje życie na nowo? Nigdy nie byłam w tym dobra.

niedziela, 3 lutego 2013

#15


Biorę do ręki kalkulator błędów z licznikiem zgonów nadziei. Mija kilka sekund, biorę parę głębokich wdechów i znowu patrzę w niebo. Dostrzegam ulotność chwili. Obłoki pojawiają się, by za chwilę zniknąć i stać się wspomnieniem. Każdą chmurę goszczącą błękitne niebo nade mną uznałabym za magiczną oraz skrywającą wiele tajemnic. W nich tkwi sekret, który chciałabym kiedyś poznać, by móc swobodnie szybować wśród nich i łykać szczęście, nie krztusząc się przy tym odłamkami z przeszłości. Wraz z porannym słońcem spostrzegłam przebłyski nadziei. To wręcz niebywałe - nadzieja potrafi w jednej chwili zniknąć z pola widzenia, a w następnej powrócić z bagażem i rozgościć się na nowo w moim sercu, nie rozpalając kolejnego niewielkiego płomyka lecz monumentalne ognisko, które jest nawet w stanie oświetlić mój umysł oraz drogę ku szczęściu. Dopiero się uczę, więc chyba można mi wybaczyć niewielkie błędy, prawda? A teraz odkładam kalkulator, opuszczając wysypisko zużytych łez, biorę do ręki kartkę oraz długopis i zaczynam pisać list do nadziei z podziękowaniami. Za co jej podziękuję? Może za to, że jestem tutaj, gdzie jestem? Może za trud włożony w kształtowanie mojej wrażliwości, siły oraz mojego własnego ja? Podziękuję jej też za to, że za każdym razem wracała, nieosamotniała mnie z cierpieniem. Dawała mi cenne nauki, pozwalała zrozumieć sens życia. Ona dawała życie. Dawała szanse na nowe życie. Na kolejny rozdział. Rozdział pełen rozczarowań, ale też chwil przesiąkniętych promieniami słonecznymi. Dzisiaj ona znów jest przy mnie, trzyma mnie za rękę, otula moją duszę, a ja nie pozwolę jej znowu odejść. Nie teraz, gdy jest mi potrzebna.

piątek, 1 lutego 2013

#14

Słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu, dając mi nowy dzień równoznaczny z kolejną dożylną dawką nadziei. Zegar wybija kolejne minuty mojego szarego życia, a ja siedzę nieruchomo i dławię się rutyną. Ogromne wrota prowadzące do mojego kruchego serca zostały zatrzaśnięte, a mój umysł zaśmiecony brudami z przeszłości. Czuję samotność dopadającą moje bezbronne ciało. Czuję lęk przed kolejnymi promieniami słonecznymi. Czuję jak ktoś zadaje mi serie ciosów i pozostawia bezsilną na środku pustej strefy realizmu. Dopada mnie cierpienie. Znajomy wróg. Moje ciało drży ze strachu, a nieprzyjaciel, wykorzystując moją chwilę słabości, dewastuje moją samotną duszę. Cierpienie znowu zaśmieca moją głowę setkami myśli, wycieńczając mnie. Wchłonięta przeze mnie dożylna dawka nadziei umiera, a moje nogi zaczynają się uginać pod ciężarem bólu. Następuje seria upadków, w wyniku czego moje ciało pokryte jest setkami zadrapań. Moja dusza rozpoczyna powolne wykrwawianie. Z braku sił na cokolwiek, zamykam oczy i wracam myślami do wspomnień. Potęga przeszłości przygniata moje serce, wyniszczając cząstkę istniejącego szczęścia. Krztuszę się powietrzem. Cierpienie przejmuje nade mną kontrolę. Moja dusza przestaje istnieć.

#13


Pięć zmysłów. Pierwszym z nich jestem w stanie ogarnąć rzeczywistość, odbierać jej piękno a zarazem smutne realia, dostrzegać w niej to, czego inni nie potrafią, odbierać miliony obrazów na sekundę. Jest nim wzrok - oczy, w których kryje się głębia, w których tkwi tajemnica. Zagadka nie do rozwiązania. Zwierciadło zranionej duszy. Zwierciadło przeszłości. Dotyk zaś sprawia, że wszystko staje się realne i osiągalne. Urzeczywistnia się. Delikatnie dotykam marzeń, wierzę w ich istnienie. Czuję na sobie muśnięcie nadziei. Wraz z troskliwym dotykiem rodzi się wiara w skryte marzenia, wiara w samą siebie. Trzecim ze zmysłów potrafię usłyszeć cichy głos samotności, odgłosy bezdennej otchłani. Jestem w stanie usłyszeć krzyk duszy, proszący o pomoc. Czwarty ze zmysłów, jakim jest smak, pozwala mi poczuć rzeczywistość, jej smak jak i smak szczęścia, a zarazem łez spływających po policzkach podczas autodestrukcyjnych myśli. Ostatnim ze zmysłów, który uzupełnia tą harmonijną całość odbierania rzeczywistości jest węch. Jedyny zmysł, na którym się zawiodłam. Odbiera on złowrogie zapachy z przeszłości, przywołując tym wspomnienia, ból w sercu, smutek oraz łzy. Unieruchamia mnie. Wyniszcza mnie od środka. Próbuje wyeliminować szczęście, otulające moje serce. Sieje spustoszenie w moim umyśle. Próbuje na nowo narodzić w mojej codzienności ból. Monstrum rozpaczy. Apogeum goryczy. Wiatr delikatnie niesie do mnie zapachy z przeszłości. Docierają do mnie chwile, w których topiłam się w morzu własnych łez. Autodestrukcyjne momenty. Dni bez słońca. Dni, podczas których wszystkie moje zmysły interpretowały rzeczywistość jako agonię. Tracę siły. Sięgam po długopis, kartkę, siadam na łóżku i uwieczniam teraźniejszość. Uwieczniam ulotne chwile. Chwile, które już nie wrócą. Doznania, których wyjątkowości już nie poczuję. Spuszczam wzrok. Nie jestem w stanie po raz kolejny spojrzeć sobie w oczy. Nie jestem w stanie przekroczyć granicy. Dotykam dna. Odbijam się, ale nadal tonę. Gubię ostatnie promyki słońca. Gubię się w bezdusznej otchłani. Miliony wspomnień. Hektolitry przelanych łez. Nie. Nie stanę z boku i nie będę patrzeć na ruiny szczęścia. Ostatkami sił wydobywam z siebie ciszy krzyk. Cisza. Próbuję wzrokiem dostrzec gdzieś pomocną dłoń. Pustka. Zamykam oczy. Opadam. Chwyta mnie Jego dłoń, otula miłością, dodaje sił. Spoglądam w Jego oczy, w których dostrzegam niezwykłą głębię. Czuję Jego zapach, kojący moje zmysły. Wypędzam z serca przeszłość, robię krok do przodu i przekraczam na zawsze granicę.

środa, 30 stycznia 2013

#12

Wdycham szczęście. Rzeczywistość uległa zmianie. Siedzę nad brzegiem otchłani, przywołując do serca wspomnienia. Chwile, w których myśli ważyły grubo ponad tonę. Momenty, w których moja szara rzeczywistość przemakała cierpieniem, rozpaczą oraz smutkiem. Dni, w których szczęście było poza horyzontem i oddalało się z każdym krokiem zrobionym ku niemu. Nie odwracam się, gdy przeszłość mnie ściga. Stawiam czoła teraźniejszości. Spaceruję jednak alejami po cmentarzu wspomnień, by dostrzec zmiany, które nastąpiły na przestrzeni ostatnich lat. To niebywałe - jak człowiek się zmienia, ile cennych nauk do niego dociera i ile wyciąga wniosków w tak krótkim czasie. Zepsuty świat, który przyniosły popełnione błędy. Zepsuta teraźniejszość, którą trzeba odbudować na nowo, stawiając pewne kroki na pewnym gruncie. Wczorajsze marzenia to dzisiejsze plany. Oczekujesz czegoś, a to nie nadchodzi. Nie pojawia się. Nie daje żadnego znaku. Minimalnego promyka nadziei otulającego serce. Totalna pustka. Bezduszna otchłań. Nic. Łudzisz się, że nagle wszystko ulegnie zmianie, że spełnione marzenia staną się nierozłącznym elementem Twojej codzienności. Płaczesz. Wmawiasz sobie, że jesteś nikim. Pogrążasz się w rozpaczy. Pytanie informacyjne: próbujesz zrealizować pragnienia, siedząc w fotelu z kubkiem gorącej czekolady i ze łzami w oczach, nie ruszając się z miejsca? Cisza, wyrażająca więcej niż tysiąc słów. A teraz chwyć mnie za rękę i chodź ze mną. Opowiem Ci o sobie. Opowiem Ci historię mrożącą krew w żyłach. Opowiem o dziewczynie wiszącej nad przepaścią. Opowiem o szczęściu i marzeniach. Chcesz?

poniedziałek, 28 stycznia 2013

#11

W moim sercu zamieszkał intruz. Intruz wyniszczający mnie od środka, rozkładający mnie na cząsteczki elementarne. Jego destrukcyjna moc jest na tyle silna, że w ciągu jednej sekundy ładuje w mojej głowie miliony obrazów z przeszłości, unieruchamia moje ciało i wbija kolejny ostry sztylet w moje serce. Bezradność. Tutaj rodzi się cierpienie. Apogeum nienawiści. Idę na ring z uśmiechem na twarzy. Dzisiejszym przeciwnikiem będzie przeszłość. Unicestwić wroga za wszelką cenę, by szczęście mogło swobodnie płynąć w żyłach i dotleniać mój umysł. Wyeliminować intruza z rzeczywistości i wrzucić go w bezdenną otchłań. W wir odmętu. Poczuć w końcu zapach wolności, szybując kilka centymetrów nad ziemią. Poznać beztroskie sny i poranki naładowane pozytywną energią. Stworzyć codzienność bez grama smutku. Stworzyć nową rzeczywistość, usuwając ból z kontaktów. Udowodnić sobie, że marzenia się spełniają.


to już 46 dni, 1104 godzin, 66240 minut, 3974400 sekund. kocham Cię <3

#10

Nie potrafię spojrzeć sobie prosto w oczy. Patrzę w lustro i widzę pustkę. Kim właściwie jest osoba, będąca po jego drugiej stronie? Czy ją znam? Zagubiłam się we własnych myślach. Natłok wrażeń wyniszcza moją rzeczywistość, uśmierca ją. Siadam z kubkiem gorącej herbaty na parapecie i patrzę w pustą przestrzeń, szukając miejsca dla siebie, gdzieś tam, na horyzoncie. Wracam myślami do dni, kiedy wszystko było takie proste, kiedy wystarczyło powiedzieć rodzicom o swoim problemie i on nagle przestawał istnieć. Wracam myślami do dni, kiedy popełnianie błędów przychodziło mi tak łatwo, że nie potrafiłam ich objąć swoim rozumem. Wracam myślami do poprzedniego roku, gdy miałam plany, postanowienia, kiedy chciałam, aby było już dobrze, a problemy ot tak zniknęły. Nowy rok to tylko pretekst by zacząć wszystko od nowa. Tak naprawdę nic się nie zmienia, wszystko pozostaje bez jakichkolwiek znaczących zmian, a każdy następny dzień jest taki sam jak poprzedni, zmienia się tylko liczba w dacie. Jeżeli moje życie nadal ma wyglądać tak, jak wyglądało to ja dziękuję, spakuję walizki i wyjadę w daleką podróż po nieznanych krainach mojego serca, nie chcąc kontynuować czegoś, co dla mnie nigdy nie miało znaczenia - swojego życia. Uśmiercam przeszłość, na zawsze. Nie chcę już poczuć smaku łez, spływających po moich policzkach w samotny wieczór. Nie chcę powstrzymywać swojej ręki od wyciągnięcia czegoś ostrego, bo tak naprawdę życie ma sens - Jego. Siedzę na parapecie i dopijam herbatę, odwracam wzrok od okna i odchodzę. Świat za horyzontem staje mi się nagle nieosiągalny, staje się zagadką, krzyżówką, która nie ma racjonalnego rozwiązania. Rzeczywistość staje się czymś chłodnym i bez emocji, czymś szarym i bez wyrazu, czymś nad czym przestaję mieć kontrolę. Codzienność. To nad nią teraz pracuję i skupiam się na każdym kroku, który ma mnie doprowadzić do... Właśnie, dokąd? Czy jest gdzieś miejsce, w którym można powiedzieć: "to tu"? Czy jest gdzieś miejsce, w którym mogę usiąść, wyłączyć myślenie, włączyć serce i żyć? Żyć tak jak nigdy dotąd, ze spełnionymi marzeniami i przepełniającym bezgranicznym szczęściem serce. Zapewne jest gdzieś tam, właśnie za tym nieosiągalnym horyzontem, który oddala się z każdym krokiem wykonanym ku niemu. Tak właśnie wygląda życie pełne nieznanych ścieżek. Rezerwuję jedną z nich. Pragnę iść wciąż naprzód, a za horyzontem, będącym za moimi plecami, zostawić ciężar przeszłości, by móc pewniejszym krokiem iść do celu, by móc spełnić marzenia. Kiedyś rzeczywistość była moim wrogiem. Dzisiaj tkwi w niej ziarenko nadziei.

sobota, 26 stycznia 2013

#9


Otwieram oczy. Wchłaniam każdy poranny promyk słońca z nadzieją, że ogrzeje moje serce, zregeneruje je po tylu cierpieniach oraz sprawi, że pierwiastek zła z przeszłości przestanie wchodzić w reakcje ze szczęściem. Każdy poranek to nadzieja. Apogeum siły. Przecieram oczy i żyję. Nie marnuję ani chwili, gdyż one są niepowtarzalne. Idę. Nie oglądam się za siebie. Przede mną szmat drogi, a każdy, nawet chwilowy, powrót do bólu z przeszłości jest w stanie zachwiać rzeczywistość. Zachwiać chwilę, o którą walczyłam. Zachwiać szczęście, które odnalazłam w szarej codzienności. Znacie to uczucie bezradności, gdy wszystko się sypie, a Ty nie jesteś w stanie nic zrobić, tylko patrzeć jak ruiny realizmu przygniatają serce i wtedy nagle uświadamiasz sobie, że gdy upadniesz, wstaniesz i pójdziesz dalej? Wtedy pomimo bólu, słonych łez, myślisz tylko o jednym - o odbudowaniu rzeczywistości w jakiej żyjesz. Postawienie wszystkiego na nowo od fundamentów jest niewyobrażalnie trudne, ale się nie poddajesz. Chwyta Ciebie ciepła, pełna miłości, dłoń. Splata się z Twoimi palcami, otulając je troską. Uzupełnia Cię. Nadaje barw szarej codzienności. Daje wiarę, nadzieję oraz siłę. To przyjaźń. Chwyta Cię kolejna dłoń. Otula Cię. Bijąca od niej troska, miłość, ciepło, jest na tyle intensywna, że rozpala w Twoim sercu uczucie. Rodzi się miłość. Dwie dłonie, jeden cel. Prowadzą Cię przed siebie po nizinach i wyżynach. Unoszą Cię ponad realia. Pomagają wstać przy kolejnym upadku. Po prostu są. Przyjaźń i miłość. Na zawsze.

Uświadomiłam sobie jak wiele znaczą dla mnie niektóre osoby. Dotarło do mnie, że bez nich już dawno wpadłabym w przepaść. Dostrzegłam sens w ich obecności. Dziękuję. 

#8

Była sobie dziewczyna. Trochę zagubiona. Wszystko było dla niej odwieczną zagadką, na którą nigdy nie mogła znaleźć odpowiedzi. Szukała jej wszędzie. Z każdym kolejnym dniem nabierała coraz więcej siły, by móc odpowiedzieć na zadawane przez jej serce i umysł pytania. Błądziła jeszcze bardziej. Tonęła w morzu swych myśli. Bez koła ratunkowego próbowała dopłynąć do brzegu. Dotykała dna tylko wtedy, gdy oddychała. Łykała słone łzy samotności tylko wtedy, gdy oddychała. To takie oczywiste. Nadeszła jednak chwila, na którą czekało jej wykończone ciało, obolałe serce i umysł, który nadal błądził, ale dopuścił do siebie wiarę z nadzieją, że kiedyś się może uda. Dopłynęła do brzegu. Położyła się na piasku, a morskie fale obmywały jej umysł. Oczyszczały z brudów i przeszłości. Regenerowały ją. Zamknęła oczy i pozwoliła myślom swobodnie wędrować po jej zapchanym umyśle, płucom wdychać świeże powietrze, ciału dotykać mokrego piasku, który był pewnym gruntem pod jej stopami, mającym szczątki przeszłości, których chciała się pozbyć, uszom nasłuchiwać dźwięków samotności. Gwałtownie otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła pustkę. Pustkę niczym się nie różniącą od tej w jej sercu. Poczuła ukłucie w sercu. Do jej umysłu napływały kolejne złowrogie myśli, których ta drobna dziewczyna nie potrafiła się pozbyć. Po jej policzku spłynęła łza. Potem kolejna. Po kilku minutach siedziała skulona i bała się ruszyć w stronę pozahoryzontalnego szczęścia. Bała się zrobić krok. Bała się samotności. Bała się życia. Wtedy ciepła dłoń delikatnie dotknęła jej ramienia. Uniosła głowę. Ich oczy się spotkały. Widziała w Jego niebieskich oczach ratunek. Widziała bezpieczeństwo. Widziała miłość. Poczuła, że są w niej resztki siły, by móc wstać i pójść w stronę zachodzącego słońca. By móc zacząć od nowa, odwracając kartkę i zaczynając kolejny rozdział w swoim życiu. Rozdział, w którym Jego silne dłonie będą trzymać jej delikatne ciało. Rozdział, w którym Jego oczy będą źródłem szczęścia. Wtedy dotarło do niej, że nadzieja nigdy nie umiera, że danie losowi kolejnej szansy może przynieść oczekiwane rezultaty. Dostrzegła też sens cierpienia. Z każdej wylanej słonej łzy, które obmywały jej policzki z brudów codzienności i pozwalały zmyć maskę, którą nakładała każdego dnia, by ukryć prawdziwą siebie, wyniosła wniosek. Odpowiedziała sobie na pytania, które ją dręczyły od samego początku. Teraz mogła swobodnie iść, szukając pełni szczęścia.

#7

Wyobraź sobie poranek bez grama smutku w promieniu słonecznym. Wyobraź sobie wieczory bez żadnej łzy spływającej po policzku. Wyobraź sobie sny bez spadania w bezduszną przepaść i ucieczki w pustą przestrzeń. Wyobraź sobie swoje odbicie w lustrze z uśmiechem na twarzy zamiast pustki odzwierciedlającej Twoją osobę. A teraz spójrz na rzeczywistość. Dostrzegasz różnicę? Dostrzegasz tą przepaść bez dna między marzeniami a światem realnym? Czasami ma się ochotę do niej wskoczyć, by zobaczyć dokąd nas doprowadzi i jakie byłyby związane z tym doznania. Smutek, ból rozpacz, czy może szczęście, euforia, uśmiech? A może zatoczylibyśmy ogromne koło w czymś zupełnie nieznanym dla nas. Może sensem życia jest zbudowanie mostu nad przepaścią, by móc swobodnie wędrować po ścieżkach obu z nich? Podjąć wyzwanie odpowiedzenia sobie na tak wiele pytań? Może rzeczywistość nie jest aż taka brutalna jak ją spostrzegam. Chcę poznać smak porannej gorącej czekolady z uśmiechem spijającym pianę z wierzchu. Chcę promieniami słonecznymi definiować szczęście. Chciałabym spijać każdego poranka bezwarunkową miłość z Jego ust, a kładąc się wieczorem po ciężkim dniu, rozkoszować się miękkością Jego klatki piersiowej, po czym beztrosko tonąć w morzu snów, a gdy zerwałby mnie z łóżka koszmar, wtulić się w Niego i poczuć się bezpieczniej niż kierowca ubezpieczony w Link4. Marzy mi się smak beztroskiego poranka. Marzy mi się rzeczywistość za kilka lat. Marzy mi się zapach tostów o świcie przyniesionych przez Niego oraz kubek gorącej czekolady. Miłość. Ten jedyny. Wieczność. Cały świat zamieszczony w jednej parze oczu. Tak wygląda moje szczęście. Tak wygląda mój eden. To On. Kocham Go.

piątek, 25 stycznia 2013

#6

Zagubiona w otchłani szuka drogi za pozahoryzontalny eden, potykając się o podstawiane pod jej nogi kłody. Omija je, bądź szybuje nad nimi, unosząc delikatnie swoje myśli ponad linię przeciętności. Znowu staje na gruncie. Zmierza w stronę ciemności. Idzie za głosem serca, gdyż to to jedyny głos, któremu ufa bezgranicznie. Wokół nie ma ani jednej lampy oświetlającej drogę. Pustka. Samotność. Ten stan jest dla niej rutyną. Unoszący się zapach otula ją serią ciepła, koi zmysły i leczy rany. Delikatny powiew wiatru unosi ją kilka centymetrów nad ziemią. Niepewność zamienia się w kolejne zaufanie. Pozwala bryzie nieść swoje drobne ciało, zaczerpując trochę świeżego powietrza. Spostrzega niewielki promień światła padający na jej dłoń. Jego intensywność wzrasta z każdą sekundą w otchłani. Ogrzewa ją. Oświetla ciemną drogę ku szczęściu. Jest drogowskazem do ziemi obiecanej. Wiatr subtelnie otula dziewczynę swoją troską, dodając jej sił i pewności siebie. Stawia ją na gruncie. Usamodzielnia, ale nie odchodzi. Nadal jest. Otchłań to życie. Wiatr - nadzieja oraz wewnętrzna siła. A światło jest szansą. Proste?


czwartek, 24 stycznia 2013

#5

Dotarło do mnie, że wszystko ma sens. Gdy w coś wkładamy całe swoje serce, gdy staramy się coś osiągnąć, najgorszą rzeczą by była rezygnacja z tego wszystkiego. Poddać się i przestać walczyć o coś, co stworzyło moją całość? Zburzyć harmonijną jedność i pozwolić rzeczywistości wpaść w wir otchłani, porywając wszystkie marzenia i rozrywając je na miliony kawałków? Sorry, ale y'ym. Życie nie raz wystawia mnie na próbę, podkładając mi pod nogi kłody, podcinając mnie, usypując górki na mojej drodze. Jednak uparcie brnę przed siebie, a gdy przychodzi chwila zwątpienia, ból, strach przed kolejną porażką, bądź łzy w oczach z powodu kolejnych rozwianych marzeń, nadzieja do mnie powraca, otulając moje kruche serce i dodając sił, by pomimo przeciwności losu iść dalej. Nie zatrzymywać się. Nie poddawać się. Jak to mówią: jesteśmy kowalami własnego losu. Od nas tak naprawdę zależy, czy kolejny dzień będzie równoznaczny z kolejną porażką, czy jednak będzie to dzień przepełniony pozytywną energią oraz ustaniem w końcu na własnych nogach i kontynuacji wędrówki ku szczęściu. Przychodzą jednak momenty w naszym szarym życiu, przepełnionym rutyną, w których chwila zwątpienia jest na tyle silna, że mogłoby się wydawać, że poddanie się jest jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji, by nie czuć już więcej bólu w sercu, by nadać sens naszemu życiu, który rzekomo straciliśmy gdzieś po drodze, dokonując wiele wyrzeczeń tylko po to, aby zrealizować marzenia. Dla mnie to absurd. Eden istnieje naprawdę. Eden jest tam, gdzie ludzki wzrok nie sięga, dostrzec go może tylko i wyłącznie serce, które ma w sobie ogrom nadziei, którą sami wypuszczamy, tworząc dziurę ozonową dla naszej przyszłości, burząc sobie schody do szczęścia. Czy chcemy, aby tak właśnie wyglądała nasza rzeczywistość? Rzeczywistość bez gruntu? Istnieje w ogóle coś takiego? Poddając się, tracimy grunt pod nogami. Walka o szczęście powinna trwać do końca. Zawieszenie broni jest zabronione. 

środa, 23 stycznia 2013

#4

Kiedyś myślałam, że mnie szczęście nie dotyczy, że moim celem w życiu jest cierpieć za wszystkie szczęśliwe osoby. Głupie, wiem. Dzisiaj, gdy mam w sercu miłość oraz przyjaźń, przepełnia mnie radość, a uśmiech jest nieodłącznym elementem mojej zwykłej codzienności. Słone łzy już dawno nie spływały po moich policzkach, a ból nie towarzyszył memu sercu. Wiele rzeczy uległo zmianie, a ja nadal nie jestem w stanie uwierzyć w to wszystko. Pewnie dlatego, że przywykłam do rzeczywistości wypełnionej cierpieniem wewnętrznym jak i zewnętrznym, a łzy były dla mnie czymś tak normalnym jak poranna kawa, a teraz, gdy wszystko nagle uległo zmianie, mój umysł nie jest w stanie ogarnąć nowej codzienności. Wszystko dookoła jest takie nowe. Poranne uśmiechy, brak smutku, Jego dotyk, Jego obecność. Pamiętam dzień, w którym Go poznałam. Pamiętam też każdy kolejny dzień spędzony w Jego towarzystwie. Pamiętam rozkwitającą miłość. Prawdziwą miłość. Po raz pierwszy czuję coś podobnego. Po raz pierwszy czuję, że nie jestem sama, a mój los kogoś obchodzi. Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Jak smakuje szczęście? Jak Jego usta. Dziękuję za 41 dni, 984 godzin, 59040 minut, 3542400 sekund tej wspaniałej codzienności u Twojego boku. Kocham Cię Skarbie.

wtorek, 22 stycznia 2013

#3


Mam totalny mętlik w głowie. Zbliża się wieczór, ferie wiecznie trwać nie będą, a ja robię zbyt małe kroki do przodu. Nie wiem od czego zacząć. Jak zorganizować sobie czas, by chociaż spełnić niewielki element każdego marzenia, by rozpędzić samą siebie w stronę bezgranicznego szczęścia. Nikt mi nie mówił, że będzie łatwo, a więc nie mam do nikogo pretensji. Rzeczywistości nie oddam do reklamacji. Powoli tracę siły, ale dzisiaj wieczorem się sprężę i coś zrobię. Czas otworzyć oczy i wziąć się w garść. Czas układać choreografię i realizować marzenia związane z tańcem, czas projektować i szyć, by myśli o projektantce wyszły na światło dzienne, czas pisać opowiadania. Czas robić to co kocham, bo przecież i tak całe życie robię coś wbrew swojej woli, przebywam w miejscach, których nie lubię oraz obcuję z ludźmi, za którymi nie przepadam. Rzeczywistość mamy smutną.





jaaaraaamy się *.*

#2

Powoli się uczę jak żyć. Powoli zaczynam dostrzegać rzeczy, które wcześniej były dla mnie poza zasięgiem mojego wzroku. Powoli zaczynam posiadać wiedzę na temat własnej siebie. Powoli wiem, czego tak naprawdę oczekuję od życia. Teraz gdy otwieram o poranku oczy, czuję radość w sercu. Wszystko stało się takie proste. Narodził się promyk nadziei. Staram się ogarnąć ten nieład w swojej głowie, ogarnąć przeszłość, naprawić błędy i zacząć wszystko tak, jak miało być. Tak jak chciałam, aby było. Myślę, że w końcu nadejdzie taki moment, że każdą kratkę obok mojego marzenia wypełnię ptaszkiem. Moment, w którym ustanę naprzeciwko lustra i z uśmiechem na twarzy powiem: "w końcu Ci się udało". Gdy powstaje w sercu cel, nieważna jest droga jaką trzeba pokonać, by do niego dojść. Jednak przyznam się bez bicia, spierdoliłam marzenia nie raz, jednak jak widać - nie poddałam się. 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

#1

Nie nazwałabym tego wielkim powrotem. Wracam do swojego świata. Świata, w którym moje stopy czują ukojenie na pewnym gruncie. Świata, w którym tlen jakim oddycham na co dzień, jest o wiele mniej gęstszy od tego w innej otchłani. Tutaj odnalazłam siebie, tutaj zrozumiałam błędy, tutaj wydoroślałam, tutaj nauczyłam się być człowiekiem. To miejsce jest magiczne. Sprawiło, że moje serce znów poczuło słodki smak miłości, a rany po każdym wbitym sztylecie w plecy, zabliźniły się, zostawiając lekki zarys przeszłości - fundamentu obecnej otchłani mojego umysłu. Dzięki rzeczywistości, którą tworzyłam sama, nauczyłam się żyć i poznałam znaczenie marzeń. Powrót do przeszłości? Codzienność. Zrozumiałam, że każda porażka ma swój cel, a nadzieja powinna być tylko wtedy, gdy oddychamy. Czy marzenia są osiągalne? Sądzę, że tak. Nasuwa mi się teraz wiele pytań, na które nie potrafię po raz kolejny udzielić poprawnej odpowiedzi. W mojej głowie powstała wizja. Wizja horyzontalnej otchłani szczęścia. Próżnia, której bezdenność jest miarą euforii. Perfekcja.