środa, 23 października 2013

#23

Przez niewielkie okno w niewielkim pokoju pada niewielki promyk światła. On wygasa. Jego blask już nie cieszy jak kiedyś. Jego ciepło nie otula tak samo jak poprzednim razem. Urok prysł. Magia chwili wypaliła się wraz z ostatnią świeczką. Pozostały tylko wspomnienia. Obraz przeszłości, który jest jak stary projektor w mojej głowie - wyświetla tylko urywki. A może tak jest lepiej? Może czas wziąć kolejną świeczkę, otworzyć okno i nauczyć się żyć. Cieszyć się ulotnością chwil, nawet jeżeli niektórzy ludzie wypalają nam w jednej sekundzie dziurę w sercu, wbijają setki noży w plecy i kręcą nimi w lewo i w prawo by sprawić jeszcze więcej bólu. Upajają się naszym cierpieniem. Ufam losowi. Zapewne tak miało być. Zapewne nic nie dzieje się przypadkiem. Zapewne, zapewne, zapewne. Zapewne nic w życiu nie jest pewne. Ból? Dość pospolity. Łzy? Popularniejsze od mleczka do demakijażu. Uśmiech? Jego historia jest długa, dość skomplikowana. Dziś jest i chyba ze mną zostanie. Polubiłam go. Jest bo WY jesteście. Dziękuję.

piątek, 4 października 2013

#22

Ból doświadczeń sprawił, że życie nabrało wolniejszego tempa. Boję się. Jest zdecydowanie za wolno. To kolejna nieposkromiona cisza przed nadchodzącą burzą. Serce łomocze. Ciało odmawia posłuszeństwa. Nienawiść, strach, niespełnione marzenia, 10kg hipokryzji w 1g tlenu a po środku tego wszystkiego - ja. Drobna dziewczyna o zielonych oczach i ogromnych ambicjach. Dziewczyna, która już nie wierzy w przyjaźń. Dziewczyna, która traci zaufanie nawet do tlenu, który dusi ją w rzeczywistości. To chore, nie sądzisz? Żyć w świecie, który zabija. Upadać i nie wstawać. Horyzontalny eden to bajka. Im bliżej szczęścia, tym jeszcze więcej drogi do przebycia, coraz więcej noży wycelowanych prosto w plecy. Coraz więcej łez na policzkach. Coraz więcej zwątpień. Utleniam się. Zostało 20% mnie.

sobota, 27 kwietnia 2013

#21


Już nie zadaję pytań. Już nie szukam odpowiedzi. Już się nie gubię gdzieś we mgle. Pogodziłam się z porażkami, które umocniły mnie w wierze, że gdzieś tam, na końcu tej krętej drogi, po której się człapię resztkami sił, czeka na mnie spełnienie. Horyzontalny eden. Miejsce, w którym zerwę łańcuchy i uwolnię siebie. Uwolnię swoją zagubioną duszę. Pozbędę się pierwiastka zła z mojego zaśmieconego umysłu. Będę żyć. Pozwolę wiatru nieść mnie ponad wyżyny realizmu. Swoboda istnienia. Dzisiaj. Tutaj. Teraz. Widziałam strach w oczach. Widziałam łzy spływające po chudych policzkach. Ból, rozpacz, cierpienie. Żegnam. Macham na do widzenia. Właśnie rozsunęłam zasłony, by wpuścić promienie słoneczne do swojego pokoju. Za oknem jednak deszcz. Ulice mokną, a ja z uśmiechem na twarzy piszę list pożegnalny do Przeszłości. Kiedyś przyjaciel, dzisiaj wróg. Mam dosyć odwiecznej walki między tym co wiem, a tym co czuję. Biorę więc do ręki nóż i zabijam cierpienie. Unicestwiam to, co wyniszczało mnie od środka i wypalało dziurę w sercu. Wyciągam powoli każdy sztylet wbity w moje plecy. Patrzę na zabliźnione rany. Modlę się o jutro, o piękny zachód słońca, o wieczne szczęście u boku mężczyzny, który najpierw namieszał w moim życiu, a potem rozkochał w sobie, obiecując jednocześnie promienny uśmiech. Dotrzymał obietnicy. Teraz mogę spać spokojnie. Już mi nic nie grozi. Już jestem szczęśliwa. Już wyłączam pauzę i idę dalej. Dziękuję.

sobota, 16 lutego 2013

#20


Wybrałam się na długi spacer aleją wspomnień. Moje stopy delikatnie stąpają po chodnikach teraźniejszości, a ja wchłaniam jej subtelny zapach, rozkoszując się nim jak pierwszym kawałkiem najdroższej czekolady. Pamiętam jak moja samotna oraz niemal uśmiercona dusza została wystawiona na jednej z dolnych półek w ogromnym sklepie marzeń do kupienia. Z każdym dniem ubywało coraz więcej najlepszego towaru. Codziennie ktoś przychodził i sięgał do górnych półek po dusze będące w idealnym stanie, a takie jak moje, pełne niezabliźnionych ran, przepełnione cierpieniem oraz bagażem doświadczeń, nadal pozostawały na półkach i zbierały wyłącznie kurz. Moja dusza traciła na wartości. Ludzie woleli niedraśnięte, młode dusze, które tchnęliby życie w ich codzienność. Moja dusza potrafiła tylko być. Być nic nieznaczącym kawałkiem rzeczywistości. Być niewidzialnym dla ludzkiego oka cierpieniem. Być martwa jak jesienne liście na chodnikach. Przywykłam do tego. Każda upadająca kartka z kalendarza uśmiercała ją. Opadała z sił. Po dwóch latach cały asortyment sklepu został wyprzedany. Oprócz czegoś, co należało do mnie i trafiło na ogromne wysypisko marzeń, gdzie resztki mojej osoby usychały w samotności. Moją duszę dopadły zimne dreszcze, będące następstwem panicznego strachu przed samotnością. Przerażający mrok wyniszczał jej ostatnie egzystencjalne kawałki. Jej powieki opadały. Wtedy moja dusza poczuła dotyk nadziei. Dotyk otulający bezpieczeństwem. To była Jego dłoń. Chwycił mnie za rękę i zaprowadził mnie w tajemnicze miejsce. Niewielkie wzgórze, jego najwyższy szczyt. Pokazał mi horyzont, a później szepnął do ucha: "Chodźmy". Zaufałam i ruszyliśmy w daleką podróż po nieznanym. Razem odkrywaliśmy sekrety otaczającej nas rzeczywistości. Samotność się ulotniła, nie pozostawiając po sobie ani jednego śladu. Marzenia się urzeczywistniły i stały się osiągalne. Rany na moim sercu jak i duszy się zabliźniły. Rozpoczęło się życie. Aleja wspomnień w tym miejscu się kończy. Jego dłoń nadal trzyma moją. Jego dotyk rozpala szczęście w moim sercu. Idziemy wciąż naprzód, nie odwracając się za siebie. Staję na palcach i delikatnym buziakiem dziękuję Mu za najwspanialsze dwa miesiące.

wtorek, 12 lutego 2013

#19

Pomimo swojego wieku nadal drzemie we mnie syndrom małego dziecka, robiącego pierwsze, niewielkie i potwornie niepewne kroki po całkowicie nieznanej krainie. Przychodzi moment, w którym upadam i wiem, że muszę wstać - bez pomocnej dłoni lub całkowicie sama. Sam na sam z własnymi urojeniami. Jednak ku mojemu zdziwieniu wstaję silniejsza, naładowana optymizmem i wiarą w marzeniami. Poznaję powoli otaczający mnie świat. Opuszkami palców gładzę powierzchnię teraźniejszości, gdzie każdy ruch w jakąkolwiek stronę napełnia moje serce rozczarowaniem. Wyczuwam delikatną woń fikcji unoszącą się nade mną. Nie wiem gdzie jestem. Już dawno straciłam orientację w terenie. Czyżbym znowu łudziła się na szczęśliwe zakończenie? Nie. Nie pozwolę na jakiekolwiek zakończenie. Mój egzystencjalny zegar ma wybijać moje minuty życia wprost proporcjonalnie do bicia mojego serca. O wiele nie proszę. Proszę tylko o danie mi kolejnej z rzędu szansy, proszę o zaufanie i co najważniejsze - nowe życie, gdyż nie poznaję aktualnego otoczenia. Nie poznaję własnej siebie. Patrzę w lustro i widzę pustkę. Stoję wpatrzona w bezdenną przestrzeń, która powinna odzwierciedlać mnie, a odzwierciedla moją duszę. Moje ciało się regeneruje, rany stopniowo się zabliźniają, ale w duszy wciąż tkwi pewna cząsteczka wczorajszego strapienia. Wczoraj to przeszłość, o której próbuję zapomnieć. Wczoraj to ból, który chcę załagodzić. Dziś to niedraśnięte marzenia i multum nadziei. Dopadła mnie rutyna. Cierpienie, radość, cierpienie radość. Kolejna próba - kolejna porażka. Marzy mi się wolność.

sobota, 9 lutego 2013

#18

Otacza mnie mrok. Po omacku szukam jakiejkolwiek klamki, prowadzącej do wyjścia. Szukam pomocy wśród pustki. Najprawdopodobniej oczekuję niemożliwego. Prawdopodobnie jestem w pomieszczeniu bez wyjścia ewakuacyjnego. To pułapka. Błądzę w ciemnościach. Temperatura mojego ciała spada, a moje kruche ciało osuwa się na ziemię. Czuję wilgoć na swoich zimnych policzkach, będąca skutkiem spływających po nich rzewnych łez. Moje powieki opadają pod wpływem wycieńczenia. Moja dusza zasypia. Gaśnie rzeczywistość. To boli, gdy życie ulatnia się z szarej codzienności, a na jego miejsce wprasza się niechciany gość i sprowadza katastrofę w moje skromne egzystencjalne progi. Podobno miało być dobrze. Podobno każdy poranek miał kwitnąć szczęściem. Podobno życie jest piękne. Podobno ktoś kłamał, mówiąc mi o ziemskim raju. Czas mija, a wraz z nim ja ulatniam się w nieznane mi dotąd przestworza. Nadal błądzę. Tylko tym razem z zamkniętymi oczami przemierzam obcą strefę bezwzględnego realizmu, przesiąkającego moje obolałe ciało. Jestem pod ogromnym wrażeniem własnej wytrzymałości psychicznej oraz fizycznej. Tyle ciosów zadanych prosto w twarz, tyle przelanych łez, tyle bólu i cierpienia w ciągu zaledwie szesnastu lat, a ja nadal potrafię stanąć na w własnych nogach i ostatkami sił doczołgać się do mety. Potrafię boso stanąć na mokrej trawie, unieść głowę ku niebu i pozwolić deszczu obmywać mnie ze wspomnień. A dziś modlę się o odnalezienie wyjścia z tego sadystycznego ogromnego koła, opanowanego czystą grozą. Korytarz życia długi. Jedne drzwi. Jedna klamka. W zegarze powoli wybijają ostatnie minuty.





środa, 6 lutego 2013

#17


Siedząc nad bezdenną przepaścią, przywoływałam do swojej spustoszałej głowy chwile z przeszłości. Chwile, w których drażniący odór śmierci ulatniał się ze szczelin mojego realizmu i przedostawał się do moich dróg oddechowych, wyniszczając mnie od środka. Tworząc pustkę w moim sercu, rozkładając jednocześnie na cząsteczki elementarne każdy niewielki pierwiastek szczęścia. Myślałam, że to koniec. Bałam się otworzyć o wschodzie słońca powieki, gdyż każdy promień słoneczny był równoznaczny z uderzającą falą cierpienia zesłaną na moje bezbronne ciało oraz skonaną duszę. W mojej głowie kłębiły się myśli. Pochłaniał mnie wir otchłani, próbując odebrać mi wszystko co zdążyłam do tej pory zbudować własnymi rękoma. Wsysał wszystko co wpadło w jego sidła. Był bez skrupułów. Zegar wybijał kolejne minuty mojej egzystencji. Bezduszna bestia pozbawiała mnie własnej rzeczywistości. Rozrywała moje ciało, próbując odebrać mi duszę. Ostatkami sił ujrzałam oślepiające światło dobiegające ze wszystkich stron. Nastąpiła pustka. Pamiętam, że leżałam na chłodnym podłożu, czując gorzki smak łez oraz skutki próby rozprucia mojej sfery codzienności. Ktoś trzymał moją dłoń, a opuszkami palców delikatnie przejeżdżał po moim policzku, wycierając każdą spływającą po nim łzę. Nie miałam wystarczająco sił, aby otworzyć oczy. Leżałam, a po moim cieple przechodziły zimne dreszcze od chłodnego podłoża jak i od lęku przed nieznanym otoczeniem, którego nie mogłam w danej chwili dostrzec. Pomimo wszystko czułam jak otula mnie coś zupełnie nieznanego memu sercu. Poczułam przyjemne ciepło, rozgrzewające moje ciało od wewnątrz. Próbowałam po raz kolejny otworzyć oczy - na marne. Do moich uszu dobiegł cichy głos, mówiący: "Będzie dobrze". Usiłowałam raz jeszcze otworzyć oczy i ujrzeć osobę będącą obok mnie. Otaczający mnie świat był dla mnie zagadką, krzyżówką, której pomimo ogromnego wysiłku nie potrafiłam rozwiązać. Żadne hasło nie pasowało. Nastąpiła chwila ciszy. Po kilku sekundach, które były dla mnie wiecznością w ciemnej otchłani, poczułam jak ktoś składa na moich ustach pocałunek. Poczułam nowy, a jednocześnie znajomy smak. Po wielu próbach otwarcia powiek, udało mi się osiągnąć zamierzony cel. Ujrzałam Go. Jego oczy mieniły się błękitem. Tkwiła w nich cała esencja mojego szczęścia. Swoimi silnymi dłońmi podniósł mnie z ziemi i postawił na nogach. Pomógł postawić pierwszy krok. Krok ku szczęściu.