środa, 30 stycznia 2013

#12

Wdycham szczęście. Rzeczywistość uległa zmianie. Siedzę nad brzegiem otchłani, przywołując do serca wspomnienia. Chwile, w których myśli ważyły grubo ponad tonę. Momenty, w których moja szara rzeczywistość przemakała cierpieniem, rozpaczą oraz smutkiem. Dni, w których szczęście było poza horyzontem i oddalało się z każdym krokiem zrobionym ku niemu. Nie odwracam się, gdy przeszłość mnie ściga. Stawiam czoła teraźniejszości. Spaceruję jednak alejami po cmentarzu wspomnień, by dostrzec zmiany, które nastąpiły na przestrzeni ostatnich lat. To niebywałe - jak człowiek się zmienia, ile cennych nauk do niego dociera i ile wyciąga wniosków w tak krótkim czasie. Zepsuty świat, który przyniosły popełnione błędy. Zepsuta teraźniejszość, którą trzeba odbudować na nowo, stawiając pewne kroki na pewnym gruncie. Wczorajsze marzenia to dzisiejsze plany. Oczekujesz czegoś, a to nie nadchodzi. Nie pojawia się. Nie daje żadnego znaku. Minimalnego promyka nadziei otulającego serce. Totalna pustka. Bezduszna otchłań. Nic. Łudzisz się, że nagle wszystko ulegnie zmianie, że spełnione marzenia staną się nierozłącznym elementem Twojej codzienności. Płaczesz. Wmawiasz sobie, że jesteś nikim. Pogrążasz się w rozpaczy. Pytanie informacyjne: próbujesz zrealizować pragnienia, siedząc w fotelu z kubkiem gorącej czekolady i ze łzami w oczach, nie ruszając się z miejsca? Cisza, wyrażająca więcej niż tysiąc słów. A teraz chwyć mnie za rękę i chodź ze mną. Opowiem Ci o sobie. Opowiem Ci historię mrożącą krew w żyłach. Opowiem o dziewczynie wiszącej nad przepaścią. Opowiem o szczęściu i marzeniach. Chcesz?

poniedziałek, 28 stycznia 2013

#11

W moim sercu zamieszkał intruz. Intruz wyniszczający mnie od środka, rozkładający mnie na cząsteczki elementarne. Jego destrukcyjna moc jest na tyle silna, że w ciągu jednej sekundy ładuje w mojej głowie miliony obrazów z przeszłości, unieruchamia moje ciało i wbija kolejny ostry sztylet w moje serce. Bezradność. Tutaj rodzi się cierpienie. Apogeum nienawiści. Idę na ring z uśmiechem na twarzy. Dzisiejszym przeciwnikiem będzie przeszłość. Unicestwić wroga za wszelką cenę, by szczęście mogło swobodnie płynąć w żyłach i dotleniać mój umysł. Wyeliminować intruza z rzeczywistości i wrzucić go w bezdenną otchłań. W wir odmętu. Poczuć w końcu zapach wolności, szybując kilka centymetrów nad ziemią. Poznać beztroskie sny i poranki naładowane pozytywną energią. Stworzyć codzienność bez grama smutku. Stworzyć nową rzeczywistość, usuwając ból z kontaktów. Udowodnić sobie, że marzenia się spełniają.


to już 46 dni, 1104 godzin, 66240 minut, 3974400 sekund. kocham Cię <3

#10

Nie potrafię spojrzeć sobie prosto w oczy. Patrzę w lustro i widzę pustkę. Kim właściwie jest osoba, będąca po jego drugiej stronie? Czy ją znam? Zagubiłam się we własnych myślach. Natłok wrażeń wyniszcza moją rzeczywistość, uśmierca ją. Siadam z kubkiem gorącej herbaty na parapecie i patrzę w pustą przestrzeń, szukając miejsca dla siebie, gdzieś tam, na horyzoncie. Wracam myślami do dni, kiedy wszystko było takie proste, kiedy wystarczyło powiedzieć rodzicom o swoim problemie i on nagle przestawał istnieć. Wracam myślami do dni, kiedy popełnianie błędów przychodziło mi tak łatwo, że nie potrafiłam ich objąć swoim rozumem. Wracam myślami do poprzedniego roku, gdy miałam plany, postanowienia, kiedy chciałam, aby było już dobrze, a problemy ot tak zniknęły. Nowy rok to tylko pretekst by zacząć wszystko od nowa. Tak naprawdę nic się nie zmienia, wszystko pozostaje bez jakichkolwiek znaczących zmian, a każdy następny dzień jest taki sam jak poprzedni, zmienia się tylko liczba w dacie. Jeżeli moje życie nadal ma wyglądać tak, jak wyglądało to ja dziękuję, spakuję walizki i wyjadę w daleką podróż po nieznanych krainach mojego serca, nie chcąc kontynuować czegoś, co dla mnie nigdy nie miało znaczenia - swojego życia. Uśmiercam przeszłość, na zawsze. Nie chcę już poczuć smaku łez, spływających po moich policzkach w samotny wieczór. Nie chcę powstrzymywać swojej ręki od wyciągnięcia czegoś ostrego, bo tak naprawdę życie ma sens - Jego. Siedzę na parapecie i dopijam herbatę, odwracam wzrok od okna i odchodzę. Świat za horyzontem staje mi się nagle nieosiągalny, staje się zagadką, krzyżówką, która nie ma racjonalnego rozwiązania. Rzeczywistość staje się czymś chłodnym i bez emocji, czymś szarym i bez wyrazu, czymś nad czym przestaję mieć kontrolę. Codzienność. To nad nią teraz pracuję i skupiam się na każdym kroku, który ma mnie doprowadzić do... Właśnie, dokąd? Czy jest gdzieś miejsce, w którym można powiedzieć: "to tu"? Czy jest gdzieś miejsce, w którym mogę usiąść, wyłączyć myślenie, włączyć serce i żyć? Żyć tak jak nigdy dotąd, ze spełnionymi marzeniami i przepełniającym bezgranicznym szczęściem serce. Zapewne jest gdzieś tam, właśnie za tym nieosiągalnym horyzontem, który oddala się z każdym krokiem wykonanym ku niemu. Tak właśnie wygląda życie pełne nieznanych ścieżek. Rezerwuję jedną z nich. Pragnę iść wciąż naprzód, a za horyzontem, będącym za moimi plecami, zostawić ciężar przeszłości, by móc pewniejszym krokiem iść do celu, by móc spełnić marzenia. Kiedyś rzeczywistość była moim wrogiem. Dzisiaj tkwi w niej ziarenko nadziei.

sobota, 26 stycznia 2013

#9


Otwieram oczy. Wchłaniam każdy poranny promyk słońca z nadzieją, że ogrzeje moje serce, zregeneruje je po tylu cierpieniach oraz sprawi, że pierwiastek zła z przeszłości przestanie wchodzić w reakcje ze szczęściem. Każdy poranek to nadzieja. Apogeum siły. Przecieram oczy i żyję. Nie marnuję ani chwili, gdyż one są niepowtarzalne. Idę. Nie oglądam się za siebie. Przede mną szmat drogi, a każdy, nawet chwilowy, powrót do bólu z przeszłości jest w stanie zachwiać rzeczywistość. Zachwiać chwilę, o którą walczyłam. Zachwiać szczęście, które odnalazłam w szarej codzienności. Znacie to uczucie bezradności, gdy wszystko się sypie, a Ty nie jesteś w stanie nic zrobić, tylko patrzeć jak ruiny realizmu przygniatają serce i wtedy nagle uświadamiasz sobie, że gdy upadniesz, wstaniesz i pójdziesz dalej? Wtedy pomimo bólu, słonych łez, myślisz tylko o jednym - o odbudowaniu rzeczywistości w jakiej żyjesz. Postawienie wszystkiego na nowo od fundamentów jest niewyobrażalnie trudne, ale się nie poddajesz. Chwyta Ciebie ciepła, pełna miłości, dłoń. Splata się z Twoimi palcami, otulając je troską. Uzupełnia Cię. Nadaje barw szarej codzienności. Daje wiarę, nadzieję oraz siłę. To przyjaźń. Chwyta Cię kolejna dłoń. Otula Cię. Bijąca od niej troska, miłość, ciepło, jest na tyle intensywna, że rozpala w Twoim sercu uczucie. Rodzi się miłość. Dwie dłonie, jeden cel. Prowadzą Cię przed siebie po nizinach i wyżynach. Unoszą Cię ponad realia. Pomagają wstać przy kolejnym upadku. Po prostu są. Przyjaźń i miłość. Na zawsze.

Uświadomiłam sobie jak wiele znaczą dla mnie niektóre osoby. Dotarło do mnie, że bez nich już dawno wpadłabym w przepaść. Dostrzegłam sens w ich obecności. Dziękuję. 

#8

Była sobie dziewczyna. Trochę zagubiona. Wszystko było dla niej odwieczną zagadką, na którą nigdy nie mogła znaleźć odpowiedzi. Szukała jej wszędzie. Z każdym kolejnym dniem nabierała coraz więcej siły, by móc odpowiedzieć na zadawane przez jej serce i umysł pytania. Błądziła jeszcze bardziej. Tonęła w morzu swych myśli. Bez koła ratunkowego próbowała dopłynąć do brzegu. Dotykała dna tylko wtedy, gdy oddychała. Łykała słone łzy samotności tylko wtedy, gdy oddychała. To takie oczywiste. Nadeszła jednak chwila, na którą czekało jej wykończone ciało, obolałe serce i umysł, który nadal błądził, ale dopuścił do siebie wiarę z nadzieją, że kiedyś się może uda. Dopłynęła do brzegu. Położyła się na piasku, a morskie fale obmywały jej umysł. Oczyszczały z brudów i przeszłości. Regenerowały ją. Zamknęła oczy i pozwoliła myślom swobodnie wędrować po jej zapchanym umyśle, płucom wdychać świeże powietrze, ciału dotykać mokrego piasku, który był pewnym gruntem pod jej stopami, mającym szczątki przeszłości, których chciała się pozbyć, uszom nasłuchiwać dźwięków samotności. Gwałtownie otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła pustkę. Pustkę niczym się nie różniącą od tej w jej sercu. Poczuła ukłucie w sercu. Do jej umysłu napływały kolejne złowrogie myśli, których ta drobna dziewczyna nie potrafiła się pozbyć. Po jej policzku spłynęła łza. Potem kolejna. Po kilku minutach siedziała skulona i bała się ruszyć w stronę pozahoryzontalnego szczęścia. Bała się zrobić krok. Bała się samotności. Bała się życia. Wtedy ciepła dłoń delikatnie dotknęła jej ramienia. Uniosła głowę. Ich oczy się spotkały. Widziała w Jego niebieskich oczach ratunek. Widziała bezpieczeństwo. Widziała miłość. Poczuła, że są w niej resztki siły, by móc wstać i pójść w stronę zachodzącego słońca. By móc zacząć od nowa, odwracając kartkę i zaczynając kolejny rozdział w swoim życiu. Rozdział, w którym Jego silne dłonie będą trzymać jej delikatne ciało. Rozdział, w którym Jego oczy będą źródłem szczęścia. Wtedy dotarło do niej, że nadzieja nigdy nie umiera, że danie losowi kolejnej szansy może przynieść oczekiwane rezultaty. Dostrzegła też sens cierpienia. Z każdej wylanej słonej łzy, które obmywały jej policzki z brudów codzienności i pozwalały zmyć maskę, którą nakładała każdego dnia, by ukryć prawdziwą siebie, wyniosła wniosek. Odpowiedziała sobie na pytania, które ją dręczyły od samego początku. Teraz mogła swobodnie iść, szukając pełni szczęścia.

#7

Wyobraź sobie poranek bez grama smutku w promieniu słonecznym. Wyobraź sobie wieczory bez żadnej łzy spływającej po policzku. Wyobraź sobie sny bez spadania w bezduszną przepaść i ucieczki w pustą przestrzeń. Wyobraź sobie swoje odbicie w lustrze z uśmiechem na twarzy zamiast pustki odzwierciedlającej Twoją osobę. A teraz spójrz na rzeczywistość. Dostrzegasz różnicę? Dostrzegasz tą przepaść bez dna między marzeniami a światem realnym? Czasami ma się ochotę do niej wskoczyć, by zobaczyć dokąd nas doprowadzi i jakie byłyby związane z tym doznania. Smutek, ból rozpacz, czy może szczęście, euforia, uśmiech? A może zatoczylibyśmy ogromne koło w czymś zupełnie nieznanym dla nas. Może sensem życia jest zbudowanie mostu nad przepaścią, by móc swobodnie wędrować po ścieżkach obu z nich? Podjąć wyzwanie odpowiedzenia sobie na tak wiele pytań? Może rzeczywistość nie jest aż taka brutalna jak ją spostrzegam. Chcę poznać smak porannej gorącej czekolady z uśmiechem spijającym pianę z wierzchu. Chcę promieniami słonecznymi definiować szczęście. Chciałabym spijać każdego poranka bezwarunkową miłość z Jego ust, a kładąc się wieczorem po ciężkim dniu, rozkoszować się miękkością Jego klatki piersiowej, po czym beztrosko tonąć w morzu snów, a gdy zerwałby mnie z łóżka koszmar, wtulić się w Niego i poczuć się bezpieczniej niż kierowca ubezpieczony w Link4. Marzy mi się smak beztroskiego poranka. Marzy mi się rzeczywistość za kilka lat. Marzy mi się zapach tostów o świcie przyniesionych przez Niego oraz kubek gorącej czekolady. Miłość. Ten jedyny. Wieczność. Cały świat zamieszczony w jednej parze oczu. Tak wygląda moje szczęście. Tak wygląda mój eden. To On. Kocham Go.

piątek, 25 stycznia 2013

#6

Zagubiona w otchłani szuka drogi za pozahoryzontalny eden, potykając się o podstawiane pod jej nogi kłody. Omija je, bądź szybuje nad nimi, unosząc delikatnie swoje myśli ponad linię przeciętności. Znowu staje na gruncie. Zmierza w stronę ciemności. Idzie za głosem serca, gdyż to to jedyny głos, któremu ufa bezgranicznie. Wokół nie ma ani jednej lampy oświetlającej drogę. Pustka. Samotność. Ten stan jest dla niej rutyną. Unoszący się zapach otula ją serią ciepła, koi zmysły i leczy rany. Delikatny powiew wiatru unosi ją kilka centymetrów nad ziemią. Niepewność zamienia się w kolejne zaufanie. Pozwala bryzie nieść swoje drobne ciało, zaczerpując trochę świeżego powietrza. Spostrzega niewielki promień światła padający na jej dłoń. Jego intensywność wzrasta z każdą sekundą w otchłani. Ogrzewa ją. Oświetla ciemną drogę ku szczęściu. Jest drogowskazem do ziemi obiecanej. Wiatr subtelnie otula dziewczynę swoją troską, dodając jej sił i pewności siebie. Stawia ją na gruncie. Usamodzielnia, ale nie odchodzi. Nadal jest. Otchłań to życie. Wiatr - nadzieja oraz wewnętrzna siła. A światło jest szansą. Proste?


czwartek, 24 stycznia 2013

#5

Dotarło do mnie, że wszystko ma sens. Gdy w coś wkładamy całe swoje serce, gdy staramy się coś osiągnąć, najgorszą rzeczą by była rezygnacja z tego wszystkiego. Poddać się i przestać walczyć o coś, co stworzyło moją całość? Zburzyć harmonijną jedność i pozwolić rzeczywistości wpaść w wir otchłani, porywając wszystkie marzenia i rozrywając je na miliony kawałków? Sorry, ale y'ym. Życie nie raz wystawia mnie na próbę, podkładając mi pod nogi kłody, podcinając mnie, usypując górki na mojej drodze. Jednak uparcie brnę przed siebie, a gdy przychodzi chwila zwątpienia, ból, strach przed kolejną porażką, bądź łzy w oczach z powodu kolejnych rozwianych marzeń, nadzieja do mnie powraca, otulając moje kruche serce i dodając sił, by pomimo przeciwności losu iść dalej. Nie zatrzymywać się. Nie poddawać się. Jak to mówią: jesteśmy kowalami własnego losu. Od nas tak naprawdę zależy, czy kolejny dzień będzie równoznaczny z kolejną porażką, czy jednak będzie to dzień przepełniony pozytywną energią oraz ustaniem w końcu na własnych nogach i kontynuacji wędrówki ku szczęściu. Przychodzą jednak momenty w naszym szarym życiu, przepełnionym rutyną, w których chwila zwątpienia jest na tyle silna, że mogłoby się wydawać, że poddanie się jest jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji, by nie czuć już więcej bólu w sercu, by nadać sens naszemu życiu, który rzekomo straciliśmy gdzieś po drodze, dokonując wiele wyrzeczeń tylko po to, aby zrealizować marzenia. Dla mnie to absurd. Eden istnieje naprawdę. Eden jest tam, gdzie ludzki wzrok nie sięga, dostrzec go może tylko i wyłącznie serce, które ma w sobie ogrom nadziei, którą sami wypuszczamy, tworząc dziurę ozonową dla naszej przyszłości, burząc sobie schody do szczęścia. Czy chcemy, aby tak właśnie wyglądała nasza rzeczywistość? Rzeczywistość bez gruntu? Istnieje w ogóle coś takiego? Poddając się, tracimy grunt pod nogami. Walka o szczęście powinna trwać do końca. Zawieszenie broni jest zabronione. 

środa, 23 stycznia 2013

#4

Kiedyś myślałam, że mnie szczęście nie dotyczy, że moim celem w życiu jest cierpieć za wszystkie szczęśliwe osoby. Głupie, wiem. Dzisiaj, gdy mam w sercu miłość oraz przyjaźń, przepełnia mnie radość, a uśmiech jest nieodłącznym elementem mojej zwykłej codzienności. Słone łzy już dawno nie spływały po moich policzkach, a ból nie towarzyszył memu sercu. Wiele rzeczy uległo zmianie, a ja nadal nie jestem w stanie uwierzyć w to wszystko. Pewnie dlatego, że przywykłam do rzeczywistości wypełnionej cierpieniem wewnętrznym jak i zewnętrznym, a łzy były dla mnie czymś tak normalnym jak poranna kawa, a teraz, gdy wszystko nagle uległo zmianie, mój umysł nie jest w stanie ogarnąć nowej codzienności. Wszystko dookoła jest takie nowe. Poranne uśmiechy, brak smutku, Jego dotyk, Jego obecność. Pamiętam dzień, w którym Go poznałam. Pamiętam też każdy kolejny dzień spędzony w Jego towarzystwie. Pamiętam rozkwitającą miłość. Prawdziwą miłość. Po raz pierwszy czuję coś podobnego. Po raz pierwszy czuję, że nie jestem sama, a mój los kogoś obchodzi. Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Jak smakuje szczęście? Jak Jego usta. Dziękuję za 41 dni, 984 godzin, 59040 minut, 3542400 sekund tej wspaniałej codzienności u Twojego boku. Kocham Cię Skarbie.

wtorek, 22 stycznia 2013

#3


Mam totalny mętlik w głowie. Zbliża się wieczór, ferie wiecznie trwać nie będą, a ja robię zbyt małe kroki do przodu. Nie wiem od czego zacząć. Jak zorganizować sobie czas, by chociaż spełnić niewielki element każdego marzenia, by rozpędzić samą siebie w stronę bezgranicznego szczęścia. Nikt mi nie mówił, że będzie łatwo, a więc nie mam do nikogo pretensji. Rzeczywistości nie oddam do reklamacji. Powoli tracę siły, ale dzisiaj wieczorem się sprężę i coś zrobię. Czas otworzyć oczy i wziąć się w garść. Czas układać choreografię i realizować marzenia związane z tańcem, czas projektować i szyć, by myśli o projektantce wyszły na światło dzienne, czas pisać opowiadania. Czas robić to co kocham, bo przecież i tak całe życie robię coś wbrew swojej woli, przebywam w miejscach, których nie lubię oraz obcuję z ludźmi, za którymi nie przepadam. Rzeczywistość mamy smutną.





jaaaraaamy się *.*

#2

Powoli się uczę jak żyć. Powoli zaczynam dostrzegać rzeczy, które wcześniej były dla mnie poza zasięgiem mojego wzroku. Powoli zaczynam posiadać wiedzę na temat własnej siebie. Powoli wiem, czego tak naprawdę oczekuję od życia. Teraz gdy otwieram o poranku oczy, czuję radość w sercu. Wszystko stało się takie proste. Narodził się promyk nadziei. Staram się ogarnąć ten nieład w swojej głowie, ogarnąć przeszłość, naprawić błędy i zacząć wszystko tak, jak miało być. Tak jak chciałam, aby było. Myślę, że w końcu nadejdzie taki moment, że każdą kratkę obok mojego marzenia wypełnię ptaszkiem. Moment, w którym ustanę naprzeciwko lustra i z uśmiechem na twarzy powiem: "w końcu Ci się udało". Gdy powstaje w sercu cel, nieważna jest droga jaką trzeba pokonać, by do niego dojść. Jednak przyznam się bez bicia, spierdoliłam marzenia nie raz, jednak jak widać - nie poddałam się. 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

#1

Nie nazwałabym tego wielkim powrotem. Wracam do swojego świata. Świata, w którym moje stopy czują ukojenie na pewnym gruncie. Świata, w którym tlen jakim oddycham na co dzień, jest o wiele mniej gęstszy od tego w innej otchłani. Tutaj odnalazłam siebie, tutaj zrozumiałam błędy, tutaj wydoroślałam, tutaj nauczyłam się być człowiekiem. To miejsce jest magiczne. Sprawiło, że moje serce znów poczuło słodki smak miłości, a rany po każdym wbitym sztylecie w plecy, zabliźniły się, zostawiając lekki zarys przeszłości - fundamentu obecnej otchłani mojego umysłu. Dzięki rzeczywistości, którą tworzyłam sama, nauczyłam się żyć i poznałam znaczenie marzeń. Powrót do przeszłości? Codzienność. Zrozumiałam, że każda porażka ma swój cel, a nadzieja powinna być tylko wtedy, gdy oddychamy. Czy marzenia są osiągalne? Sądzę, że tak. Nasuwa mi się teraz wiele pytań, na które nie potrafię po raz kolejny udzielić poprawnej odpowiedzi. W mojej głowie powstała wizja. Wizja horyzontalnej otchłani szczęścia. Próżnia, której bezdenność jest miarą euforii. Perfekcja.