sobota, 27 kwietnia 2013

#21


Już nie zadaję pytań. Już nie szukam odpowiedzi. Już się nie gubię gdzieś we mgle. Pogodziłam się z porażkami, które umocniły mnie w wierze, że gdzieś tam, na końcu tej krętej drogi, po której się człapię resztkami sił, czeka na mnie spełnienie. Horyzontalny eden. Miejsce, w którym zerwę łańcuchy i uwolnię siebie. Uwolnię swoją zagubioną duszę. Pozbędę się pierwiastka zła z mojego zaśmieconego umysłu. Będę żyć. Pozwolę wiatru nieść mnie ponad wyżyny realizmu. Swoboda istnienia. Dzisiaj. Tutaj. Teraz. Widziałam strach w oczach. Widziałam łzy spływające po chudych policzkach. Ból, rozpacz, cierpienie. Żegnam. Macham na do widzenia. Właśnie rozsunęłam zasłony, by wpuścić promienie słoneczne do swojego pokoju. Za oknem jednak deszcz. Ulice mokną, a ja z uśmiechem na twarzy piszę list pożegnalny do Przeszłości. Kiedyś przyjaciel, dzisiaj wróg. Mam dosyć odwiecznej walki między tym co wiem, a tym co czuję. Biorę więc do ręki nóż i zabijam cierpienie. Unicestwiam to, co wyniszczało mnie od środka i wypalało dziurę w sercu. Wyciągam powoli każdy sztylet wbity w moje plecy. Patrzę na zabliźnione rany. Modlę się o jutro, o piękny zachód słońca, o wieczne szczęście u boku mężczyzny, który najpierw namieszał w moim życiu, a potem rozkochał w sobie, obiecując jednocześnie promienny uśmiech. Dotrzymał obietnicy. Teraz mogę spać spokojnie. Już mi nic nie grozi. Już jestem szczęśliwa. Już wyłączam pauzę i idę dalej. Dziękuję.