poniedziałek, 4 lutego 2013

#16

Powoli oraz bardzo subtelnie otwieram powieki, uciekając jak najdalej od wspomnień. Wraz ze wszystkimi przelanymi łzami zostawiam ból daleko za sobą, chwytam marzenia i łykam promienie słoneczne, idąc wciąż naprzód w stronę osobistej utopii. Nie oglądam się za siebie. Pozbywam się lęku przed kolejnym wschodem słońca. W ten sposób zegar wybija kolejne godziny mojego losu. Czuję pewien składnik bezradności wchodzący w reakcję z moją codziennością. Czuję jego potęgę przewyższającą moje możliwości. Czuję jak wyniszcza moje serce. Na świat przychodzi niemowlę zwątpienia. Nagle euforia spełniających marzeń przeobraża się w strach. Przerażenie posiadające moc destrukcji - zdolność do wyniszczania każdego nawet najmniejszego szczegółu mojego raju. To boli. Czyżbym po raz kolejny otworzyła bramę dla cierpienia? Czyżbym znowu zbyt szybko zaufała, powierzając klucz w niewłaściwe ręce? Staję przed lustrem i pomimo obrzydzenia oraz niemożności spojrzenia sobie prosto w oczy, biję się w twarz. Po raz kolejny pozwoliłam wrogowi wejść na teren zakazany. Znów zataczam ogromne egzystencjalne koło. Znów czuję wilgoć łez spływających po moich policzkach. Ciągle znów, znów i znów. Zaczynam powątpiewać w istnienie szczęśliwych zakończeń. A może one istnieją, a ja jestem oślepiona poprzez falę smutku, zmywającą z mojej twarzy każdy uśmiech zanim on jeszcze ujrzy światło dzienne. Moje serce rozrywa ogromny ból, kruszący je na miliony kawałków. Puzzle. Ktoś pomoże poskładać moje życie na nowo? Nigdy nie byłam w tym dobra.

niedziela, 3 lutego 2013

#15


Biorę do ręki kalkulator błędów z licznikiem zgonów nadziei. Mija kilka sekund, biorę parę głębokich wdechów i znowu patrzę w niebo. Dostrzegam ulotność chwili. Obłoki pojawiają się, by za chwilę zniknąć i stać się wspomnieniem. Każdą chmurę goszczącą błękitne niebo nade mną uznałabym za magiczną oraz skrywającą wiele tajemnic. W nich tkwi sekret, który chciałabym kiedyś poznać, by móc swobodnie szybować wśród nich i łykać szczęście, nie krztusząc się przy tym odłamkami z przeszłości. Wraz z porannym słońcem spostrzegłam przebłyski nadziei. To wręcz niebywałe - nadzieja potrafi w jednej chwili zniknąć z pola widzenia, a w następnej powrócić z bagażem i rozgościć się na nowo w moim sercu, nie rozpalając kolejnego niewielkiego płomyka lecz monumentalne ognisko, które jest nawet w stanie oświetlić mój umysł oraz drogę ku szczęściu. Dopiero się uczę, więc chyba można mi wybaczyć niewielkie błędy, prawda? A teraz odkładam kalkulator, opuszczając wysypisko zużytych łez, biorę do ręki kartkę oraz długopis i zaczynam pisać list do nadziei z podziękowaniami. Za co jej podziękuję? Może za to, że jestem tutaj, gdzie jestem? Może za trud włożony w kształtowanie mojej wrażliwości, siły oraz mojego własnego ja? Podziękuję jej też za to, że za każdym razem wracała, nieosamotniała mnie z cierpieniem. Dawała mi cenne nauki, pozwalała zrozumieć sens życia. Ona dawała życie. Dawała szanse na nowe życie. Na kolejny rozdział. Rozdział pełen rozczarowań, ale też chwil przesiąkniętych promieniami słonecznymi. Dzisiaj ona znów jest przy mnie, trzyma mnie za rękę, otula moją duszę, a ja nie pozwolę jej znowu odejść. Nie teraz, gdy jest mi potrzebna.

piątek, 1 lutego 2013

#14

Słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu, dając mi nowy dzień równoznaczny z kolejną dożylną dawką nadziei. Zegar wybija kolejne minuty mojego szarego życia, a ja siedzę nieruchomo i dławię się rutyną. Ogromne wrota prowadzące do mojego kruchego serca zostały zatrzaśnięte, a mój umysł zaśmiecony brudami z przeszłości. Czuję samotność dopadającą moje bezbronne ciało. Czuję lęk przed kolejnymi promieniami słonecznymi. Czuję jak ktoś zadaje mi serie ciosów i pozostawia bezsilną na środku pustej strefy realizmu. Dopada mnie cierpienie. Znajomy wróg. Moje ciało drży ze strachu, a nieprzyjaciel, wykorzystując moją chwilę słabości, dewastuje moją samotną duszę. Cierpienie znowu zaśmieca moją głowę setkami myśli, wycieńczając mnie. Wchłonięta przeze mnie dożylna dawka nadziei umiera, a moje nogi zaczynają się uginać pod ciężarem bólu. Następuje seria upadków, w wyniku czego moje ciało pokryte jest setkami zadrapań. Moja dusza rozpoczyna powolne wykrwawianie. Z braku sił na cokolwiek, zamykam oczy i wracam myślami do wspomnień. Potęga przeszłości przygniata moje serce, wyniszczając cząstkę istniejącego szczęścia. Krztuszę się powietrzem. Cierpienie przejmuje nade mną kontrolę. Moja dusza przestaje istnieć.

#13


Pięć zmysłów. Pierwszym z nich jestem w stanie ogarnąć rzeczywistość, odbierać jej piękno a zarazem smutne realia, dostrzegać w niej to, czego inni nie potrafią, odbierać miliony obrazów na sekundę. Jest nim wzrok - oczy, w których kryje się głębia, w których tkwi tajemnica. Zagadka nie do rozwiązania. Zwierciadło zranionej duszy. Zwierciadło przeszłości. Dotyk zaś sprawia, że wszystko staje się realne i osiągalne. Urzeczywistnia się. Delikatnie dotykam marzeń, wierzę w ich istnienie. Czuję na sobie muśnięcie nadziei. Wraz z troskliwym dotykiem rodzi się wiara w skryte marzenia, wiara w samą siebie. Trzecim ze zmysłów potrafię usłyszeć cichy głos samotności, odgłosy bezdennej otchłani. Jestem w stanie usłyszeć krzyk duszy, proszący o pomoc. Czwarty ze zmysłów, jakim jest smak, pozwala mi poczuć rzeczywistość, jej smak jak i smak szczęścia, a zarazem łez spływających po policzkach podczas autodestrukcyjnych myśli. Ostatnim ze zmysłów, który uzupełnia tą harmonijną całość odbierania rzeczywistości jest węch. Jedyny zmysł, na którym się zawiodłam. Odbiera on złowrogie zapachy z przeszłości, przywołując tym wspomnienia, ból w sercu, smutek oraz łzy. Unieruchamia mnie. Wyniszcza mnie od środka. Próbuje wyeliminować szczęście, otulające moje serce. Sieje spustoszenie w moim umyśle. Próbuje na nowo narodzić w mojej codzienności ból. Monstrum rozpaczy. Apogeum goryczy. Wiatr delikatnie niesie do mnie zapachy z przeszłości. Docierają do mnie chwile, w których topiłam się w morzu własnych łez. Autodestrukcyjne momenty. Dni bez słońca. Dni, podczas których wszystkie moje zmysły interpretowały rzeczywistość jako agonię. Tracę siły. Sięgam po długopis, kartkę, siadam na łóżku i uwieczniam teraźniejszość. Uwieczniam ulotne chwile. Chwile, które już nie wrócą. Doznania, których wyjątkowości już nie poczuję. Spuszczam wzrok. Nie jestem w stanie po raz kolejny spojrzeć sobie w oczy. Nie jestem w stanie przekroczyć granicy. Dotykam dna. Odbijam się, ale nadal tonę. Gubię ostatnie promyki słońca. Gubię się w bezdusznej otchłani. Miliony wspomnień. Hektolitry przelanych łez. Nie. Nie stanę z boku i nie będę patrzeć na ruiny szczęścia. Ostatkami sił wydobywam z siebie ciszy krzyk. Cisza. Próbuję wzrokiem dostrzec gdzieś pomocną dłoń. Pustka. Zamykam oczy. Opadam. Chwyta mnie Jego dłoń, otula miłością, dodaje sił. Spoglądam w Jego oczy, w których dostrzegam niezwykłą głębię. Czuję Jego zapach, kojący moje zmysły. Wypędzam z serca przeszłość, robię krok do przodu i przekraczam na zawsze granicę.

środa, 30 stycznia 2013

#12

Wdycham szczęście. Rzeczywistość uległa zmianie. Siedzę nad brzegiem otchłani, przywołując do serca wspomnienia. Chwile, w których myśli ważyły grubo ponad tonę. Momenty, w których moja szara rzeczywistość przemakała cierpieniem, rozpaczą oraz smutkiem. Dni, w których szczęście było poza horyzontem i oddalało się z każdym krokiem zrobionym ku niemu. Nie odwracam się, gdy przeszłość mnie ściga. Stawiam czoła teraźniejszości. Spaceruję jednak alejami po cmentarzu wspomnień, by dostrzec zmiany, które nastąpiły na przestrzeni ostatnich lat. To niebywałe - jak człowiek się zmienia, ile cennych nauk do niego dociera i ile wyciąga wniosków w tak krótkim czasie. Zepsuty świat, który przyniosły popełnione błędy. Zepsuta teraźniejszość, którą trzeba odbudować na nowo, stawiając pewne kroki na pewnym gruncie. Wczorajsze marzenia to dzisiejsze plany. Oczekujesz czegoś, a to nie nadchodzi. Nie pojawia się. Nie daje żadnego znaku. Minimalnego promyka nadziei otulającego serce. Totalna pustka. Bezduszna otchłań. Nic. Łudzisz się, że nagle wszystko ulegnie zmianie, że spełnione marzenia staną się nierozłącznym elementem Twojej codzienności. Płaczesz. Wmawiasz sobie, że jesteś nikim. Pogrążasz się w rozpaczy. Pytanie informacyjne: próbujesz zrealizować pragnienia, siedząc w fotelu z kubkiem gorącej czekolady i ze łzami w oczach, nie ruszając się z miejsca? Cisza, wyrażająca więcej niż tysiąc słów. A teraz chwyć mnie za rękę i chodź ze mną. Opowiem Ci o sobie. Opowiem Ci historię mrożącą krew w żyłach. Opowiem o dziewczynie wiszącej nad przepaścią. Opowiem o szczęściu i marzeniach. Chcesz?

poniedziałek, 28 stycznia 2013

#11

W moim sercu zamieszkał intruz. Intruz wyniszczający mnie od środka, rozkładający mnie na cząsteczki elementarne. Jego destrukcyjna moc jest na tyle silna, że w ciągu jednej sekundy ładuje w mojej głowie miliony obrazów z przeszłości, unieruchamia moje ciało i wbija kolejny ostry sztylet w moje serce. Bezradność. Tutaj rodzi się cierpienie. Apogeum nienawiści. Idę na ring z uśmiechem na twarzy. Dzisiejszym przeciwnikiem będzie przeszłość. Unicestwić wroga za wszelką cenę, by szczęście mogło swobodnie płynąć w żyłach i dotleniać mój umysł. Wyeliminować intruza z rzeczywistości i wrzucić go w bezdenną otchłań. W wir odmętu. Poczuć w końcu zapach wolności, szybując kilka centymetrów nad ziemią. Poznać beztroskie sny i poranki naładowane pozytywną energią. Stworzyć codzienność bez grama smutku. Stworzyć nową rzeczywistość, usuwając ból z kontaktów. Udowodnić sobie, że marzenia się spełniają.


to już 46 dni, 1104 godzin, 66240 minut, 3974400 sekund. kocham Cię <3

#10

Nie potrafię spojrzeć sobie prosto w oczy. Patrzę w lustro i widzę pustkę. Kim właściwie jest osoba, będąca po jego drugiej stronie? Czy ją znam? Zagubiłam się we własnych myślach. Natłok wrażeń wyniszcza moją rzeczywistość, uśmierca ją. Siadam z kubkiem gorącej herbaty na parapecie i patrzę w pustą przestrzeń, szukając miejsca dla siebie, gdzieś tam, na horyzoncie. Wracam myślami do dni, kiedy wszystko było takie proste, kiedy wystarczyło powiedzieć rodzicom o swoim problemie i on nagle przestawał istnieć. Wracam myślami do dni, kiedy popełnianie błędów przychodziło mi tak łatwo, że nie potrafiłam ich objąć swoim rozumem. Wracam myślami do poprzedniego roku, gdy miałam plany, postanowienia, kiedy chciałam, aby było już dobrze, a problemy ot tak zniknęły. Nowy rok to tylko pretekst by zacząć wszystko od nowa. Tak naprawdę nic się nie zmienia, wszystko pozostaje bez jakichkolwiek znaczących zmian, a każdy następny dzień jest taki sam jak poprzedni, zmienia się tylko liczba w dacie. Jeżeli moje życie nadal ma wyglądać tak, jak wyglądało to ja dziękuję, spakuję walizki i wyjadę w daleką podróż po nieznanych krainach mojego serca, nie chcąc kontynuować czegoś, co dla mnie nigdy nie miało znaczenia - swojego życia. Uśmiercam przeszłość, na zawsze. Nie chcę już poczuć smaku łez, spływających po moich policzkach w samotny wieczór. Nie chcę powstrzymywać swojej ręki od wyciągnięcia czegoś ostrego, bo tak naprawdę życie ma sens - Jego. Siedzę na parapecie i dopijam herbatę, odwracam wzrok od okna i odchodzę. Świat za horyzontem staje mi się nagle nieosiągalny, staje się zagadką, krzyżówką, która nie ma racjonalnego rozwiązania. Rzeczywistość staje się czymś chłodnym i bez emocji, czymś szarym i bez wyrazu, czymś nad czym przestaję mieć kontrolę. Codzienność. To nad nią teraz pracuję i skupiam się na każdym kroku, który ma mnie doprowadzić do... Właśnie, dokąd? Czy jest gdzieś miejsce, w którym można powiedzieć: "to tu"? Czy jest gdzieś miejsce, w którym mogę usiąść, wyłączyć myślenie, włączyć serce i żyć? Żyć tak jak nigdy dotąd, ze spełnionymi marzeniami i przepełniającym bezgranicznym szczęściem serce. Zapewne jest gdzieś tam, właśnie za tym nieosiągalnym horyzontem, który oddala się z każdym krokiem wykonanym ku niemu. Tak właśnie wygląda życie pełne nieznanych ścieżek. Rezerwuję jedną z nich. Pragnę iść wciąż naprzód, a za horyzontem, będącym za moimi plecami, zostawić ciężar przeszłości, by móc pewniejszym krokiem iść do celu, by móc spełnić marzenia. Kiedyś rzeczywistość była moim wrogiem. Dzisiaj tkwi w niej ziarenko nadziei.